piątek, 19 października 2012

Organizacja to podstawa


Na początku przepraszam, że nie odpowiedziałam na komentarze do poprzedniego posta - najpierw miałam problemy z Internetem, a po jakimś czasie stwierdziłam, że to już trochę mija się z celem, odpowiedź powinna być natychmiastowa. Przepraszam i dziękuję, wiem, że z racji mojego wieku i doświadczenia w nauce języków obcych nie mogę przekazać innym zbyt wielu rad - prowadzę tego bloga głównie dla siebie, działa to na mnie motywująco :) - ale każdy przejaw zainteresowania jest naprawdę bardzo miły i sprawia dużo radości. 
Tak, chciałabym dostać się na medycynę lub analitykę medyczną, to moje marzenie i główny cel na najbliższe dwa lata. Mniej więcej do połowy gimnazjum byłam pewna, że jestem typową humanistką i będę studiować prawo, polonistykę albo coś w tym rodzaju, ale później jakoś stopniowo zaczęłam się bardziej zwracać w kierunku przedmiotów ścisłych i teraz już jestem praktycznie na 100% przekonana, że to był dobry wybór i z każdym fakultetem z chemii/biologii utwierdzam się coraz bardziej, że to jest to, co mnie interesuje i co bym chciała w życiu robić.

Ale nie o tym chciałabym dzisiaj pisać. Moja nauka języków obcych rozwija się w nawet niezłym tempie. Odwróciła się sytuacja z zeszłego roku - powrócił zapał do nauki angielskiego, za to niemiecki odszedł trochę w odstawkę. Już mnie tak bardzo nie pociąga, jak wcześniej, chociaż Niemcy jako kraj nadal bardzo mi się podobają, nadal lubię niemiecką piłkę nożną, muzykę, niemieckie miasta (w wakacje miałam przyjemność przebywać trochę w Stuttgarcie i Monachium, i zwłaszcza to drugie zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie!). Ale nauka niemieckiego nie przychodzi mi już tak łatwo, jak wcześniej, czuję lekkie zniechęcenie. U mnie w szkole nikt nie traktuje tego języka serio, po kilku latach nauki niektórzy nie są poprawnie odmienić czasownika "być" przez osoby... I nie winiłabym tu polskiego systemu oświaty, ale nastawienie polskiej młodzieży do nauki języków obcych. Angielskiego większość się uczy, wiadomo, że się przydaje, ale nauką drugiego języka praktycznie nikt (poza koleżanką, która chciałaby studiować filologię angielską i kolegą, który marzy o SGH) nie jest zainteresowany dlatego poziom też mocno kuleje. Nie powinnam oglądać się na innych, ale pracować samodzielnie, wiem, ale trudno jest się zmotywować kiedy wokół nikt nie podziela naszej pasji. W moim otoczeniu zapanowała moda na hiszpański (nigdy tego nie zrozumiem). Ludzie, którzy mogliby mieć w szkole 6 godzin niemieckiego bez żadnego dopłacania decydują się na kurs hiszpańskiego w prywatnej szkole językowej i na zdawanie na maturze hiszpańskiego zamiast niemieckiego. Nie do końca to rozumiem, ale nie jest to jakiś odosobniony przypadek, więc muszę stwierdzić, że naprawdę hiszpański robi się modny (w tym miejscu polecam świetny artykuł z bloga pani Agnieszki Drummer, ironiczne porównanie hiszpańskiego i niemieckiego, bardzo mi się ten artykuł podoba).

Za angielski ostatnio trochę się wzięłam - mam cel. Chciałabym zdać dobrze maturę rozszerzoną, a później FCE. Jeśli ktoś będzie czytał tego posta i będzie miał wiedzę, proszę o odpowiedź - czy FCE i matura rozszerzona różnią się znacznie poziomem? Czytałam już o tym oczywiście w Internecie, ale opinie są bardzo różne, dlatego byłabym wdzięczna nie tylko za opinię, ale jakąś argumentację. Jeśli będę przygotowywać się do matury rozszerzonej przez najbliższe półtora roku, to mam szansę niedługo potem zdać FCE? Obecnie mój poziom angielskiego to jakieś B2, ale właściwie trudno ocenić znajomość języka tą skalą.
Uczę się z książek szkolnych (polecam repetytoria maturalne wydawnictwa Express Publishing, nauka z tych książek to prawdziwa przyjemność, wszystko czytelnie rozplanowane, dużo słówek, przystępnie opisana gramatyka), a poza tym używam jeszcze Repetytorium leksykalno-tematycznego wydawnictwa Edgard (również przydatna pozycja).
Zaczęłam też regularnie czytać artykuły po angielsku z internetowego wydania The Telegraph (nie wiem czemu, ta gazeta jakoś najbardziej przypadła mi do gustu). Ostatnio odkryłam też nagrania radiowe i telewizyjne na stronie BBC- w zakładce radio znajduje się wykaz kategorii i wielotematyczne zarówno aktualne, jak i archiwalne nagrania. Jako fanka serii książek o Jamesie Bondzie, słuchałam ostatnio nagranego audiobooka "Casino Royale" podzielonego na przystępne fragmenty. Naprawdę polecam tą stronę!
Chciałabym też napisać o mojej metodzie uczenia się słówek. Nie używam jej jeszcze zbyt długo, ale myślę, że się sprawdza :) Pisałam już kiedyś o bardzo sympatycznej stronie quizlet. Na początku byłam nią zachwycona i zupełnie porzuciłam program Anki - wydawało mi się, że nie jest mi już do niczego potrzebny. Po jakimś czasie jednak odkryłam pewne słabe strony quizletu. Jest to na pewno świetna strona, można się na niej uczyć słówek bardzo łatwo i bardzo szybko (raz nauczyłam się kilkudziesięciu słówek angielskich na następny dzień do szkoły, jednocześnie rozmawiając ze znajomymi na skypie - quizlet to taka strona do nauki "mimochodem", a jednak słówka wchodzą do głowy i pozostają w niej na jakiś czas). Nie jest to tylko żmudne "przepytywanie się" jak to jest w Ankach. Ja zawsze robię tak, że ustawiam sobie stronę ze słówkami na pełny ekran, zaznaczam, że chcę mieć pokazane słówko tylko w języku obcym, włączam też głos - lektorka czyta na głos przeglądane słówka. Na ekranie komputera mam duże zagraniczne słowo, mechaniczna pani (taka sama jak w translate.google) czyta je głośno. Jeśli kliknę myszką, to dostaję polskie tłumaczenie, klikam jeszcze raz - tłumaczenie znika. Przeglądam sobie w ten sposób nowe słówka, potem zaczynam się z nich przepytywać. Na końcu gram też w gry - po ekranie lecą polskie tłumaczenia, a naszym zadaniem jest "zabijanie" tych tłumaczeń poprzez wpisanie ich odpowiedników w języku, którego się uczymy. Mamy "życia", dostajemy bonusy za szybkość odpowiedzi. Gra naprawdę wciąga i utrwala wiedzę. Tak więc quizlet jest dla mnie niezastąpionym narzędziem do nauki nowych słówek. Problem pojawia się jednak z ich powtarzaniem, ta strona nie wymaga od nas systematyczności, talie zlewają się, nie wiadomo, której uczyliśmy się najdawniej. Mając może niezbyt imponującą ilość 8 talii angielskich i 7 niemieckich (kilka z nich liczy jednak od 50 do 70 słówek) zaczynam się już w tym gubić.
Dlatego ostatnio przeprosiłam się z programem Anki i od jakiegoś czasu słówka nauczone na stronie quizlet trafiają właśnie tam, abym mogła je skutecznie powtarzać. Taki system jest może trochę czasochłonny (wpisywanie słówek zarówno do Anki, jak i quizletu zajmuje nieco czasu), ale wydaje mi się, że pozwala dobrze nauczyć się nowego słownictwa, a potem systematycznie je powtarzać. Zamierzam na razie uczyć się według tej metody, a jeśli okaże się nieefektywna, nic nie stoi na przeszkodzie, by znowu trochę ją zmodyfikować.


Niestety mój rosyjski trochę utknął w miejscu, samouczek SuperMemo jest niezły, trochę tekstów, sporo ćwiczeń i listy słownictwa. Niektóre rzeczy zdążyły mnie już zirytować. Przede wszystkim gramatyka, a właściwie jej brak. Nowe zagadnienia omawiane są na 1/5 strony, wyjaśnienie zajmuje dwa zdania, a tak naprawdę nie jest to wyjaśnienie, a suchy, naukowy opis (próbka: "Rzeczowniki rodzaju męskiego w narzędniku liczby pojedynczej mają końcówki -ом i -ем). Zupełnie nie potrafię tego przyswoić. Do tego irytujące są dialogi, przynajmniej te początkowe (20 tekstów w stylu "Cześć, nazywam się Boris, a ty jak masz na imię?"). I jeszcze niektóre słowa są tak dziwne, że nawet nie czuję potrzeby się ich uczenia, przynajmniej na początkowym etapie. Ogólnie jednak nie powinnam się irytować, bo samouczek jest całkiem niezły i przyjemny, i na pewno sporo można się z niego nauczyć. Ja jednak nie do końca potrafię sobie wyobrazić naukę języka bez gramatyki dlatego zaczęłam myśleć o dokupieniu jakiejś książki, z którą mogłabym porządnie poćwiczyć gramatykę rosyjską. Miał ktoś już może do czynienia z pozycją pod tytułem "Wot grammatika" wydawnictwa PWN? Może jest jakaś lepsza książka do gramatyki? Byłabym wdzięczna za jakieś wskazówki. Właściwie to wydaje mi się, że jeśli chodzi o język rosyjski to na polskim rynku istnieje pewna nisza. Trudno chyba znaleźć naprawdę dobry podręcznik do tego języka. To, co znalazłam w Empiku w większości nie nadawało się do niczego, albo było przeznaczone dla osób średnio-zaawansowanych/ zaawansowanych.

Na koniec mam jeszcze radosną wiadomość: udało mi się załapać na Europejskie Spotkanie Młodych Taize, które w tym roku odbędzie się w.... Rzymie! (Tutaj jest dostępny przepiękny filmik na temat tego spotkania, z cudownymi widokami Rzymu). Bardzo się cieszę i nie mogę doczekać. Byłam już raz w Rzymie, ale tylko dwa dni i odkąd stamtąd wyjechałam, wiedziałam, że jeśli tylko będę miała możliwość, pojadę tam. To miasto na pewno nie jest przereklamowane, spełniło moje najśmielsze oczekiwania i naprawdę zrobiło niesamowite wrażenie. Pierwszym odruchem, po tym jak dowiedziałam się, że jadę, było przeglądanie w Internecie podręczników do włoskiego :)) Miałam ochotę przyswoić przynajmniej podstawy i nawet znalazłam interesującą pozycję, podręcznik Wiedzy Powszechnej, już właściwie chciałam go zamówić. W ostatniej chwili, jakąś resztką zdrowego rozsądku uświadomiłam sobie, że przecież i tak nie będę miała kiedy się tego włoskiego uczyć, że na pewno zapał minie, do grudnia nie zdążę przerobić 28 lekcji i zostanie mi w domu bardzo dobry, nietani, kurzący się podręcznik. Podstawy przecież można przyswoić dzięki filmikom na youtubie, czy portalom internetowym - zupełnie bezpłatnie.
Ale ten podręcznik jest taki kuszący, ja uwielbiam "Ojca Chrzestnego" i włoski brzmi tak pięknie...
Jednak jestem z siebie dumna, że podjęłam racjonalną decyzję. A może się mylę? Sama już nie wiem.



poniedziałek, 3 września 2012

Plany, plany, plany...

Dzisiaj definitywnie skończyły się wakacje. Trzeba jak najszybciej o tym czasie zapomnieć i brać się od początku za naukę. Taki jest mój ambitny plan na ten rok szkolny! 

 PRIORYTETY
Co prawda nie jestem jeszcze w klasie maturalnej, więc do tego wielkiego egzaminu mam całe dwa lata, ale aby spełnić moje marzenia muszę się do niego systematycznie przygotowywać już teraz. Mimo że bardzo lubię języki obce i chciałabym się ich uczyć jak najwięcej, w tym roku moimi priorytetami muszą być biologia i chemia. W szkole te przedmioty mam w wymiarze 3 godzin tygodniowo, ale to na pewno zdecydowanie za mało, żeby dobrze zdać z nich maturę. Muszę się ich uczyć praktycznie każdego dnia, mam nadzieję, że motywacji nigdy mi nie zabraknie. Jeśli chodzi o chemię, to zapisałam się już na dodatkowe lekcje raz w tygodniu. Ale wiadomo - nic nie zastąpi systematycznej, indywidualnej pracy ;) 
A więc dwa numery 1 na ten rok to biologia z chemią. W niewielkim oddaleniu za nimi znajduje się matematyka, która też będzie moim przedmiotem maturalnym liczącym się do rekrutacji na studia. 

JĘZYKI OBCE
Naukę języków obcych też traktuję bardzo serio. One przydadzą mi się zawsze, niezależnie od tego, co będę w życiu robiła. Może dzięki nim uda mi się wyjechać na wymianę studencką, odbyć staż za granicą, albo nawet znaleźć pracę poza Polską? A jeśli nie, to zawsze przydadzą się podczas wakacyjnych wyjazdów. 
W tym roku chciałabym zdecydowanie poprawić język angielski. W szkole będę miała 5 godzin angielskiego tygodniowo, do tego planuję zapisać się raz w tygodniu na konwersacje. W zeszłym roku górę wziął język niemiecki, teraz czuję z powrotem wielką motywację do nauki angielskiego. Chciałabym w końcu poczuć, że znam ten język, że mogę w nim czytać, pisać, rozmawiać. Mam na półce kilka książek w tym języku, mam nadzieję, że w końcu przełamię się i zacznę coś naprawdę czytać. Chcę też poprawić gramatykę i rozszerzyć słownictwo. Po prostu angielski wraca do łask, w tym roku naprawdę będę się do niego przykładać! 
To, że mam zamiar wziąć się porządnie za angielski nie oznacza, że porzucam niemiecki, nadal jest dla mnie bardzo ważny. Moja szkoła przewidziała 6 godzin tego języka w tygodniu, zastanawiam się też nad kontynuowaniem dodatkowej nauki. W zeszłym roku chodziłam raz w tygodniu prywatnie do bardzo fajnej pani, u której lekcje naprawdę dużo mi dawały, o wiele więcej te w szkole. Nadal też muszę uczyć się niemieckiego w domu, powtarzać słówka, przerabiać mój mały, żółty samouczek. Na półce stoi też kilka pokaźnych książek po niemiecku - prezent od wujka - między innymi biografia Jana Karskiego, czy Dostojewski. Na razie to chyba zbyt ambitna literatura, ale wujek doradzał, żeby czytać przynajmniej jedną stronę dziennie i przekonywał, że zaprocentuje w przyszłości. Cóż, zobaczymy na ile wystarczy czasu, ale może jedna strona dziennie to rzeczywiście dobry pomysł :) Poza książkami mam na półce jeszcze jedną fajną rzecz, pamiątkę z Niemiec - film, o którym już pisałam: "Deutschland. Das Sommermarchen". Jest opcja włączenia napisów "dla osób niedosłyszących" i jeśli w tym roku porwę się na oglądanie tego filmu, to pewnie z tej opcji skorzystam ;) Ciągle więc są przede mną wyzwania w tej materii. 
Poza powyższymi dwoma językami, które są dla mnie priorytetami, w wakacje zaczęłam się troszeczkę na własną rękę uczyć rosyjskiego. Kupiłam sobie pierwszą część podręcznika SuperMemo, do tej pory nauczyłam się dość dobrze cyrylicy i przerobiłam pierwszą lekcję (każda lekcja jest obszerna, składa się z dialogów, listy słów, czytanki, ćwiczeń i gramatyki). Rosyjski jest raczej tak dla rozrywki i "dla śmiechu", podoba mi się ten język i doszłam do wniosku, że jest bardzo przydatny i że dobrze byłoby znać przynajmniej jeden język wschodu (do tej pory uczyłam się tylko języków zachodnich). Nie wiążę z rosyjskim żadnych planów, jest to czysta nauka tak dla siebie, więc jeśli będę się go uczyć raz w tygodniu, to będzie dobrze. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi motywacji i chęci, muszę tak rozplanować czas, żeby raz w tygodniu, przynajmniej w weekend trochę nad rosyjskim "posiedzieć". 

SPORT
W tym natłoku planów "naukowych" nie mogę zapomnieć o sporcie, trzeba dbać o kondycję, a poza tym nie chciałabym przytyć, raczej właśnie odwrotnie :) Na pewno będę kontynuować naukę gry w tenisa, bardzo lubię ten sport i chciałabym grać coraz lepiej technicznie. Od czterech lat gram też regularnie w koszykówkę i nie mam zamiaru przerywać tej aktywności. W tym roku treningi wydłużają się - do tej pory trwały 1,5 godziny, teraz mają trwać 2 godziny 15 minut. Ale ich termin to sobotnie poranki (od godziny 10.00), więc nie będzie problemu z ich pogodzeniem z pozostałymi zajęciami. 
W tym roku chciałabym też wprowadzić coś nowego do mojego kalendarza - bieganie! Tak się złożyło, że dwa razy w tygodniu mam do szkoły na 9.55, więc nie będę musiała zrywać się przed godziną 6, jak planowałam. Spokojnie mogę biegać dwa razy w tygodniu właśnie w te dni. Do biegania miałam już kilka podejść i za każdym razem dość szybko te moje przygody się kończyły. Mam nadzieję, że teraz w końcu wytrwam w tym i naprawdę będę biegać :) 

POZOSTAŁE PLANY
Mój grafik zaczyna robić się dość napięty, ale mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze trochę czasu na inne rzeczy. Jedną z takich rzeczy jest czytanie. Bardzo lubię czytać, ale ta czynność niestety wymaga czasu, moje tempo czytania nie jest zachwycające, nie przywykłam do "połykania" książek w krótkim czasie. Mam jednak nadzieję, że uda mi się trzymać poziom przynajmniej dwóch, trzech książek w ciągu miesiąca. Poza tym chciałabym też co jakiś czas chodzić do kina i teatru, i oglądać filmy w domu. 

Mam nadzieję, że uda mi się jakoś sensownie rozplanować czas tak, aby na wszystko go wystarczyło. Trzymajcie kciuki, żeby ten rok szkolny był satysfakcjonujący i aby udało mi się spełnić przynajmniej większość założeń. Na pewno nie będzie lekko, w sporej mierze od tego roku zależy moja dalsza przyszłość - matura, studia, praca. Ale nie chciałabym porzucać też moich zainteresowań i pasji. Wierzę, że wszystko da się sensownie pogodzić :)

piątek, 29 czerwca 2012

Znowu dawno nie pisałam. To już będzie chyba tradycja. 
Dzisiaj oficjalnie zaczęły się wakacje, a jutro lecę do Niemiec na obóz językowy. Czas wykorzystać w praktyce to, czego nauczyłam się od września! Denerwuję się, ale mam nadzieję, że sobie poradzę. Zawsze mogę trochę podeprzeć się angielskim, który jednak jest na nieco lepszym poziomie niż niemiecki :) W zeszłym roku byłam na obozie językowym w Anglii, pisałam już o tym trochę i byłam rozczarowana, bo przez sporą część czasu mówiłam tam po polsku. Ale w Niemczech sytuacja będzie inna, nie mam się co spodziewać Polaków, więc pewnie porządnie poćwiczę ten niemiecki. I przy okazji pobędę trochę w tym ładnym kraju, zawsze byłam tam tylko przejazdem. 
Mój niemiecki to pewnie jakiś poziom A2, umiem coś powiedzieć w czasie przeszłym, przerobiłam rozdziały o podróżowaniu, jedzeniu, kupowaniu, wolnym czasie, urządzaniu mieszkania, zaczęłam się trochę uczyć o sporcie. Cały czas jednak znajduję motywacje do nauki niemieckiego. Ostatnio znalazłam na youtubie film, który bardzo chciałam - i nadal chcę! - obejrzeć. Reportaż o niemieckiej reprezentacji piłkarskiej na mundialu w 2006 roku. Niemiecki tytuł to Deutschland. Ein Sommermarchen. (z umlautem nad "a"). Niestety, na youtubie film jest tylko po niemiecku, bez żadnych napisów i nie ma szans, żeby obejrzeć go gdzieś indziej. Na razie obejrzałam trailery i parę pierwszych minut - zrozumiałam całe wielkie nic. Wszyscy tam mówią bardzo szybko i nic nie mogę wyłapać. Ale może za kilka lat jeśli będę się wytrwale uczyć... :) 
Bardzo polecam samouczek wydawnictwa "Langenscheidt", taki z żółtą okładką i tytułem Język niemiecki 20 minut każdego dnia. Świetnie nadaje się do nauki, od pierwszych lekcji jest sporo słownictwa, dużo synonimów, wyrażeń slangowych, idiomów, nawet najambitniejsi będą usatysfakcjonowani - tak myślę. Dialogi też są kapitalne, bardzo wciągające i wyraźnie nagrane. Jedyny minus to gramatyka, której ciężko się będzie nauczyć z takiej książeczki, ale nie jest to duży problem, można o niemieckiej gramatyce poczytać w Internecie, albo kupić specjalną książkę. 
Chciałabym też polecić taką stronę internetową quizlet.com. Jeśli lubicie uczyć się z fiszek, z programu Anki, to na pewno ta strona Wam się spodoba. Nie jest to program, więc nie trzeba go ściągać, instalować i zapychać miejsca na dysku. Na quizlet można założyć swoje konto, ale można też powiązać je z facebookiem. W skrócie wygląda to tak, że tworzycie swoje talie fiszek. W czym quizlet ma przewagę nad Ankami? Nie trzeba wpisywać wszystkich słów podwójnie, co mnie denerwowało (język ojczysty - język uczony, język uczony - język ojczysty). Na tej stronie karty można dowolnie mieszać, ustalać co jest pokazywane, a co odgadywane. Są też różne gry z naszymi słowami, które pozwalają nam na ich naukę. I jeszcze coś, co stanowi dla mnie duży plus - kiedy zaznaczycie, że po jednej stronie są słowa w języku niemieckim, a po drugiej w języku polskim, strona wyświetli Wam wszystkie charakterystyczne znaki, czyli dla niemieckiego umlauty i to ss, które wygląda jak przedłużone b. Także przy nauce cały czas mamy wyświetloną taką małą klawiaturkę. Kiedy uczyłam się w programie Anki, nie wiedziałam jak rozwiązać ten problem braku charakterystycznych znaków. Nie chciałam za każdym razem szukać umlautu w Internecie, żeby go przekopiować, wpisywałam słowa bez umlautów w wyniku czego uczyłam się nieprawidłowej pisowni. Na stronie quizlet taka przeszkoda nie istnieje. Odkryłam ją niedawno i zaczęłam dość intensywnie korzystać. Osobiście uważam tą stronę za "lepszą" od Anek chociaż cel i sposób jest ten sam. Quizlet ma jednak kilka cech, które czynią go bardziej przydatnym. 
Takimi refleksjami chciałam się z Wami podzielić. Kiedy wrócę z Niemiec, na pewno opiszę jak wyglądała nauka niemieckiego tam i czy dużo mi to dało. Trzymajcie kciuki, żebym dała radę się porozumieć! :)

piątek, 16 marca 2012

Przepraszam, że tak dużo czasu upłynęło odkąd ostatni raz coś tu napisałam. Dzisiaj chyba podejmuję czwartą albo piątą próbę zamieszczenia posta - za każdym razem coś mi się zacinało i po napisaniu tu tekstu nie mogłam go opublikować. Może tym razem się uda :)
Zasadniczo nic się nie zmieniło. Nadal uczę się niemieckiego i angielskiego, chociaż tego drugiego nie tak, jak powinnam. Kupiłam sobie fajne książki wydawnictwa Edgard - do ćwiczenia Phrasal Verbs, pozycję o tytule "Repetytorium leksykalno-tematyczne poziom B2-C1" i "Słownictwo dla zaawansowanych". Niestety, nie jestem w stanie się zmotywować, żeby to przerabiać. Zdecydowanie przekonałam się, że "im dalej w las, tym więcej drzew" i angielski, który kiedyś wydawał mi się taaaki prosty, wcale prosty nie jest. Phrasal verbs (Jak to przetłumaczyć na polski? "Czasowniki frazowe"?), idiomy, mnogość czasów, nawet czasowniki modalne, które mogą występować w różnych konfiguracjach. Do tego słownictwo też nie wchodzi mi szczególnie łatwo do głowy. Kiedyś było tak, że mój mózg właściwie jak gąbka chłonął ten angielski. Teraz powinnam się uczyć słówek bardziej specjalistycznych, ale właśnie takich mój mózg nie lubi, buntuje się, że przecież to niepotrzebne, że może nigdy ich nie użyję, że do niczego się nie przydadzą. Rzeczywiście, nie widzę siebie dyskutującej na temat ekologii, albo energetyki, ale przecież używanie słownictwa w praktyce to jedno, a pasywna znajomość to drugie. Wiem, że zdecydowanie powinnam się takich słówek uczyć. Zamierzam walczyć ze swoim lenistwem i zrobić znowu w tym angielskim jakiś krok naprzód.
Niemiecki ma się bardzo dobrze, obecnie wkuwam formy przeszłe czasowników nieregularnych i w końcu zaczynam mówić trochę w czasie przeszłym! Postępy widoczne są gołym okiem, bardzo mnie to motywuje. Wciągnęłam się i niemiecki daje mi dużo radości, i satysfakcji. Bardzo podoba mi się jego brzmienie, naprawdę. Lubię tą surowość, ale nie wydaje mi się, żeby był to język "twardy". Naprawdę, jestem fanką Niemiec i tego pięknego języka!
W zeszłym tygodniu miałam okazję spędzić niecałe trzy dni w Berlinie. Zbyt wiele się nie nagadałam, poćwiczyłam głównie zamawianie napojów w kawiarniach ;) Ale zawsze to coś. Berlin cudowny, wschodnia część przypomina nieco Warszawę - bloki z "wielkiej płyty", taka ogólnie socrealistyczna zabudowa, ale wszystko odnowione. W zachodniej części nie byłam zbyt długo, ale też wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Wszystko przeszklone, nowoczesne, ładne. Widać, że Niemcy to bogate społeczeństwo. Oczywiście, trzy dni to za krótko, żeby cokolwiek stwierdzić, ale wrażenie bardzo pozytywne.
Piłkarskich emocji też nie brakowało, Schalke awansowało do ćwierćfinału Ligi Europejskiej, pokonując Twente Enschede 4:1 na własnym stadionie. W dalszej fazie mój klub zmierzy się z hiszpańskim Atletic Bilbao, które wyrzuciło z rozgrywek Manchester United. Oczywiście, o niczym to nie świadczy i trzymam kciuki za chłopaków, żeby poszło im jak najlepiej. Jeśli wygrają ten mecz, to droga do finału właściwie będzie już stała dla nich otworem!
Na końcu chciałabym coś napisać jeszcze o chorwackim. Zdecydowanie nie polecam podręcznika "Chorwacki, ucz się sam" Wydawnictwa Literackiego. Jest on właściwie DO NICZEGO. Nie potrafię się z niego uczyć, nie ma tu nic. Mało słówek, mało gramatyki, wszystko podane jakoś wybiórczo, nawet takich wyrażeń jak 'proszę', czy 'przepraszam' musiałam szukać w Internecie, bo w tym podręczniku podane jest tylko niezbędne minimum. Dialogi nagrane na płycie też są irytujące, bo całość czyta jeden lektor bez podziału na role, co bardzo utrudnia słuchanie bez jednoczesnego śledzenia tekstu.
Jednak chciałabym nauczyć się pewnych podstaw przed wyjazdem na Bałkany, a nauka samych słówek z rozmówek wydaje mi się jednak czymś trochę za małym. Zaczęłam zastanawiać się nad pozycjami z wydawnictwa Lonely Planet, które znalazłam na allegro. Tutaj jest link do pierwszej książki, a tutaj do drugiej. Całość trochę będzie kosztowała, dlatego muszę dokładnie to przemyśleć, żeby znowu nie wyrzucić pieniędzy w błoto tak, jak to miało miejsce z tym pierwszym podręcznikiem. Jak myślicie - warto? Zetknął się ktoś z Was z tymi podręcznikami w swojej nauce języków? Jeśli tak, to proszę o opinię, ewentualnie o podanie jakiejś pozycji, którą znacie i która wydaje Wam się wartościowa.
Chciałabym bardzo podziękować za wszystkie komentarze, zwłaszcza za przepiękny komentarz użytkowniczki o nicku qqwaya. Sama czytam Twój blog i myślę, że jest bardzo ciekawy. 
Następnym razem postaram się dodać jakiś wpis trochę szybciej. Mam nadzieję, że teraz problemy techniczne nie będą dawały o sobie znać! :) 

czwartek, 26 stycznia 2012

Muzyczne wędrówki

Dzisiejszy temat będzie może trochę nietypowy. Postanowiłam podzielić się z Wami moimi ulubionymi piosenkami w różnych językach. Bardzo lubię wyszukiwać takie perełki, jak np. fajny wokalista śpiewający po grecku, albo hebrajsku, w językach, o których nie mam bladego pojęcia :) Często włączam sobie piosenki z wyświetlanym tekstem (np. na youtubie) albo szukam tekstu na własną rękę gdzieś w sieci. 
Z tego powodu zmuszam się do oglądania Eurowizji, często można jakąś perełkę wyłowić spośród tej podobnej do siebie papki. 

Zacznę chyba jednak od klasyki. 


Stara i dobrze znana piosenka, pamiętam jak będąc małą dziewczynką śpiewałam na dyskotece: "wlej se wlej szta numa numa jej". Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, że to nie żadne "wlej se wlej" tylko "vrei sa pleci"... Nie wiem, gdzie były kiedyś moje uszy :) Jeszcze bardziej zdziwiłam się, szukając informacji o języku tej piosenki i pochodzeniu zespołu. Otóż zespół O-Zone wywodzi się z Mołdawii, ale piosenka "Dragostea Din Tei" jest nagrana po rumuńsku. Nie mogłam znaleźć pewnych informacji na temat różnic między językami rumuńskim i mołdawskim, Wikipedia w jednym artykule podaje, że mołdawski to rumuński, tylko inaczej się nazywa, a w drugim możemy przeczytać, że mołdawski to dialekt rumuńskiego. Jeśli ktoś cokolwiek o tym wie, proszę o komentarz! :) 
Rumuński jest w ogóle językiem, który bardzo mnie zaskoczył, brzmi ładnie, o co kiedyś bym go nie podejrzewała :) 

Teraz czas na piosenkę wyłowioną podczas zeszłorocznej Eurowizji w Niemczech. Wykonuje ją grecki piosenkarz Loukas Yiorkas razem z raperem, którego tekst niestety sprowadza się do angielskiego. Refren jest śpiewany za to przez Loukasa po grecku i to jest zdecydowanie najmocniejsza strona tej piosenki :) 


Niestety, tekstu po grecku nie udało mi się znaleźć w wersji fonetycznej. Pozostaje zdać się tylko na słuch, albo rozszyfrować dziwnie wyglądający alfabet :) 
Ta piosenka bardzo wpadła mi w ucho i nawet często jej słucham. To jest mój dowód na to, że warto oglądać Eurowizję jednak :) 

Kolejna pozycja to piosenka Naiary Ruz. Trafiłam na nią zupełnie przypadkowo, oglądając filmik na youtubie dotyczący Ikera Casillasa ;) Bardzo mi się spodobała już od pierwszego posłuchania, mimo że jest po hiszpańsku, a za tym językiem specjalnie nie przepadam. 


Wiem, że trochę denerwujące to zielone tło, ale naprawdę zachęcam do posłuchania tej piosenki. Ogólnie nie słucham takiej "delikatnej" muzyki, ale dla "Adelante" robię wyjątek :) 

Następną piosenkę znam już od jakiegoś czasu, a jednak dopiero niedawno wpadła mi w ucho i ostatnio w podróży słuchałam jej niemalże 'w pętli' :) Może dlatego, że tak lubię hebrajski, a właśnie w tym języku śpiewa Harel Skaat, uczestnik Eurowizji chyba sprzed dwóch lat. Podczas tego konkursu wykonywał piosenkę "Milim", która od razu przykuła moją uwagę. Poszperałam trochę na youtubie i znalazłam kilka innych kawałków w jego wykonaniu, których bardzo miło mi się słucha. 


To jest "Kamah od Efshar", do której nie udało mi się znaleźć tekstu. Obecnie moja ulubiona piosenka tego wykonawcy. 
Jeszcze króciutko w linkach dwie inne piosenki Harela: Ve'at - z napisami oraz Milim - piosenka z Eurowizji, też z napisami, a nawet z angielskim tłumaczeniem :) 

Chwila rozluźnienia od poważnych piosenek Harela Skata i pewnie większości znana portugalska piosenka "Ai se eu te pego" Michela Telo - znana bardziej jako "Nossa nossa" :)


Szczerze mówiąc, ta piosenka doprowadzała mnie do szału aż do wyjazdu na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego w zeszłym tygodniu. Tam "Nossa nossa" była motywem przewodnim, bawiłam się do niej w każdej przerwie między skokami zawodników, nawet Kamil Stoch dał się namówić do tańca przy tym kawałku :) Polubiłam "Ai se eu te pego", mimo że jest takie proste i zwyczajne. Ale fajnie brzmi i miło się do tego tańczy :) 

No i już na koniec mój ulubiony niemiecki zespół Die Toten Hosen i dwa bardzo fajne kawałki - "Stille Nacht", czyli po prostu kolęda "Cicha noc" w zdecydowanie nietypowej aranżacji oraz akcent piłkarski i piosenka "Bayern", w której podoba mi się melodia, ale przede wszystkim tekst :) 


"Stille Nacht" 



"Bayern" 

Zapraszam do słuchania, jeśli macie jakieś fajne piosenki w nietypowych językach, bardzo proszę o linki! Wiem, że powyższe języki nie są nietypowe i jeśli ktoś którymś się interesuje, to na pewno te pozycje już zna, ale może będzie też ktoś, kto odkryje coś nowego, co mu się spodoba :) 

W jakich językach najczęściej słuchacie piosenek? 
Ja na swoim odtwarzaczu oczywiście mam najwięcej kawałków polskich i angielskich, ale jest też sporo niemieckich, trochę mniej francuskich, pojedyncze hebrajskie, greckie, hiszpańskie. 

wtorek, 10 stycznia 2012

O planach językowych

Ostatnio naszło mnie, żeby sporządzić sobie "listę języków, które chciałabym znać". Tak po prostu, dla siebie, byłam ciekawa, które przyjdą mi do głowy. Nigdy nie planowałam, że chciałabym ich opanować 5, 10, czy 15. Myślę, że różnych języków będę się uczyła przez całe życie, a to ile konkretnie ich poznam zależeć będzie też od tego jaką pracę podejmę, ile będę mieć wolnego czasu i ile chęci na dalszą naukę :)

Kategoria 0 - języki, których już się uczę i których uczyć się nie przestanę :) 

1. Angielski C1/C2 - kontakt z tym językiem mam od przedszkola, a więc od kilkunastu lat (wstyd się przyznać). Na poważnie zabrałam się za niego w gimnazjum i przez trzy lata zrobiłam spore postępy. Nadal jednak nie jest to poziom, który by mnie zadowalał, chciałabym kiedyś posługiwać się biegle angielskim, czyli na poziomie C1/C2. Jeszcze sporo pracy mnie czeka :)

2. Niemiecki B2/C1 - dopiero zaczęłam moją przygodę z tym językiem, mam nadzieję jednak, że nie skończy się ona szybko. Niemiecki bardzo mi się podoba, a poza tym jest bardzo przydatny. Chciałabym do wakacji wspiąć się na poziom A2/B1, a ogólnie byłabym zadowolona gdyby mój niemiecki lekko ustępował angielskiemu :) Mocne B2, lub lekkie C1 bardzo by mnie już satysfakcjonowało.

Kategoria 1 - języki, które mi się podobają, które chciałabym znać i które już czekają w kolejce aż opanuję dwa powyższe :) 

1. Norweski B1/B2 - rzekomo podobny do niemieckiego, niezbyt trudny, ciekawy. Niewiele o Norwegii wiem poza tym, że jest droga, są tam fiordy, dużo śniegu, narodowy sport to biegi narciarskie, popularne są skoki narciarskie (w Vikersund jest największa skocznia narciarska na świecie) i mieszka tam dużo Polaków, (najwięcej budowlańców). Chciałabym kiedyś pojechać do Skandynawii, a norweski bardzo fajnie brzmi, jest łatwiejszy niż ugrofiński fiński, a z Norwegią mam więcej pozytywnych skojarzeń niż ze Szwecją. Gdybym kiedyś chciała się za ten język zabrać, koniecznie będę musiała nadrobić braki w wiedzy na temat tego kraju!

2. Rosyjski B1/B2 - inny z języków, który bardzo chciałabym znać, właściwie jest na równi z norweskim. Rosyjski otwiera drzwi do komunikacji na terenie byłego ZSRR, poza tym ilu użytkowników tego języka jest w samej Rosji! Bardzo chciałabym odwiedzić ten kraj, zobaczyć Moskwę, a zwłaszcza Teatr Bolszoj. Jest mi przykro, gdy widzę rosyjskie napisy, które wyglądają dla mnie jak hieroglify. Chciałabym opanować język o innym alfabecie, rosyjski z tej grupy jest chyba najłatwiejszy dla Polaka.

3. Włoski B1 - można mówić, że Włochy są za bardzo popularne, że wszyscy je kochają i że przez to nie ma w nich nic ciekawego. Ja sama jeszcze niedawno mówiłam, że Europa Wschodnia interesuje mnie dużo bardziej niż Zachód. I nadal tak jest, ale Włochy to wyjątek. W zeszłym roku miałam okazję uczestniczyć w wycieczce objazdowej po Włoszech i zobaczyć najbardziej znane zabytki takie jak Bazylika św. Piotra, miasta takie jak Rzym, czy Florencja i inne wspaniałe rzeczy. Wszystko zrobiło na mnie wrażenie (może poza rozczarowującą Florencją), sama nie wiem co największe. Wielkim przeżyciem była wizyta na wzgórzu Monte Cassino i w rewelacyjnym, multimedialnym muzeum poświęconym walkom o to wzgórze. Przy grobie generała Andersa przechodziły mnie ciarki. Ale nie o tym chcę pisać ;) Podczas całego dwutygodniowego pobytu silnie odczuwałam brak znajomości włoskiego. Niestety we Włoszech angielski nie jest językiem powszechnie znanym, o ile na północy było jeszcze jako tako, o tyle w Kalabrii, na południu ten język już zupełnie nie przechodził. Chciałabym jeszcze do Włoch kiedyś wrócić, a sam włoski jest oczywiście pięknym, melodyjnym językiem. Po mojej nieudanej przygodzie z francuskim obiecałam sobie, że żadnego języka romańskiego nie tknę końcem palca, ale z czasem coraz bardziej mięknę i chyba jednak złamię to postanowienie w przyszłości.

Kategoria 3 - języki, które raczej pozostaną w strefie marzeń... 

1. Hebrajski - od bardzo dawna myślę o hebrajskim, czytam o Izraelu, ogólnie kultura żydowska to jest temat, który mnie interesuje. Bardzo żałuję, że przez wojnę i prześladowania żydów w czasach PRL-u Polska straciła pewną różnorodność, którą zyskiwała dzięki obywatelom innego wyznania. Żydzi to była grupa społeczna, która nadawała koloryt, temu nie da się zaprzeczyć. W moim miasteczku i okolicach przed II wojną światową żydzi stanowili dużą część lokalnego społeczeństwa, była tu nawet synagoga. Nauka hebrajskiego to byłoby jednak wyzwanie na lata jak nie na całe życie. Język semicki, więc kompletnie inny od wszystkich wyżej wymienionych. Alfabet to jeszcze nie taki wielki problem, niecałe 30 znaków, problemem jednak jest na przykład brak zapisywanych samogłosek. Po prostu różnica w myśleniu, trzeba by się przestawić na coś zupełnie innego. Poza moim zasięgiem póki co, ale ochotę mam wielką na ten język :)

2. Arabski MSA + arabski dialekt - ostatnio tak zaczęłam sobie czytać i w sumie mnie to zafascynowało. Nauka arabskiego to takie wchodzenie po stopniach, zdobywanie cały czas kolejnych poziomów. Najpierw trzeba opanować pismo, potem nauczyć się MSA, który jeszcze zasadniczo niewiele daje. Potem trzeba zacząć uczyć się dialektów jeśli chce się porozumieć wśród społeczeństwa danego kraju. Bardzo ciekawa sprawa. Nie jestem miłośniczką kultury arabskiej, ale trudno przejść obojętnie obok czegoś tak skomplikowanego, trudnego i wewnętrznie rozbitego. Wyobrażam sobie, że satysfakcja z opanowania alfabetu, czy podstaw MSA musi być wielka. Może kiedyś spróbuję, jednak przygoda z arabskim to już bezsprzecznie wyzwanie na całe życie.


Poza tym obecnie uczę się trochę chorwackiego (o szczegółach, podręczniku itd. napiszę innym razem), jednak moim celem jest raczej podstawowa komunikacja, niż rzeczywiste opanowanie tego języka.
Interesujące wydają się też być: węgierski (miałam już z nim krótką przygodę) i niderlandzki.

Na pewno jest więcej ciekawych języków, które warto byłoby znać, ale obawiam się, że życie jest zbyt krótkie. Lepiej zająć się na poważnie kilkoma językami, niż po łebkach uczyć się kilkunastu. Mam jednak nadzieję, że opanowanie kilku z nich, na razie jednak czas skupić się na może trochę "nudnych" językach z kategorii 0. Pewnie, że zawsze jest taka pokusa porwać się na coś egzotycznego, niespotykanego, żeby znajomym opadła szczęka, coś "nieszkolnego". Na razie jednak widzę większy sens w nauce języków zachodnioeuropejskich, niż w zabieraniu się za hebrajski, czy arabski. Trzeba sobie zostawiać coś na deser :) 

wtorek, 27 grudnia 2011

PODSUMOWANIA

Zbliża się koniec roku, czas podsumowań. Myślę, że warto zrobić dwa ważne podsumowania i podzielić się oczekiwaniami. Pierwsza część dzisiejszego postu poświęcona będzie mojemu klubowi, Schalke04, natomiast druga - nauce języków obcych.

SCHALKE 04


Od początku wiadomo było, że ten sezon będzie trudny. Schalke nie wywalczyło awansu do Ligi Mistrzów i po zostaniu półfinalistą tej imprezy, musiało pogodzić się z udziałem jedynie w Lidze Europejskiej - czyli z bieganiem po rumuńskich, czy izraelskich boiskach, zamiast włoskich, i angielskich. Do tego odszedł kapitan i najlepszy zawodnik, Manuel Neuer. Po nim opaskę przejął młody obrońca, Benedikt Höwedes. Poza tym, zaraz po rozpoczęciu sezonu trener Ralf Ranngnick ogłosił, że boryka się z wypaleniem zawodowym i że musi odpocząć.
Wszystko jednak jakoś zaczęło się układać. W miejsce Ralfa Ranngnicka przyszedł były trener Górników, Huub Stevens, który zdobył z tym klubem Puchar UEFA (uważany za najważniejsze trofeum jakie Schalke wywalczyło w swojej historii). Benni Höwedes okazał się wcale nie gorszym kapitanem od Neuera, a przyjęty za darmo z Eintrachtu Frankfurt, Ralf Fährmann nie ma mniejszych umiejętności, niż poprzedni bramkarz.
Wielką nadzieją obecnego sezonu był powracający z wypożyczenia młody rozgrywający Lewis Holtby. Na razie jednak jest to największe rozczarowanie. W klubie z Moguncji był niekwestionowaną gwiazdą, liderem środka pola, wyróżniającą się postacią. Powrót do Gelsenkirchen nie zrobił mu jednak najlepiej, do tej pory nie potrafi się tu jakoś odnaleźć.
Moim zdaniem w rundzie jesiennej najjaśniejszym punktem Schalke jest holenderski napastnik, Klaas-Jan Huntelaar, który obecnie jest wiceliderem w klasyfikacji najlepszych strzelców Bundesligi ze stratą jedynie jednego trafienia do prowadzącego Mario Gomeza (Bayern Monachium). W ciągu sezonu nie obyło się bez nieszczęśliwego zdarzenia z udziałem Huntera. W trakcie jednego z meczów, napastnik został bardzo ostro sfaulowany, a skutki pokazuje poniższe zdjęcie.

W tym momencie na pewno zadrżało niejedno serce. Okazało się, że nos Huntelaara jest złamany i przez ponad miesiąc Holender musiał nosić specjalną maskę na twarzy, która miała zapobiec pogorszeniu jego stanu. Nie przeszkadzało to Jankowi zdobywać kolejnych, pięknych i ważnych goli dla Królewsko-Niebieskich. 
Na pewno objawieniem tego sezonu jest też młody Fin, o którym pisałam już na tym blogu, sprowadzony dosłownie w ostatnich godzinach okna transferowego, Teemu Pukki. Skromny, nieśmiały chłopak strzelił już dla Schalke 3 gole i zaliczył kilka asyst. Dwa razy jego trafienia zostały uznane za najładniejsze gole miesiąca. Jest bardzo szybki, umiejętnie wychodzi do podań, umie opanować piłkę i skierować ją do bramki w bardzo widowiskowy sposób.
Ogólnie runda jesienna jest dla Schalke umiarkowanie udana: klub znajduje się na trzecim miejscu tabeli Bundesligi ze stratą trzech punktów do lidera (Bayernu Monachium) i identyczną liczbą punktów z wiceliderem, Borussią Dortmund. Do tego Królewsko-Niebiescy zapewnili sobie udział w dalszych fazach rozgrywek Ligi Europejskiej, wychodząc z grupy z pierwszego miejsca. Dalej zagrają ze stosunkowo łatwym rywalem - Viktorią Pilzno.
A dlaczego "umiarkowanie" udana? Liczba punktów, jaką Schalke ma na koncie w tabeli Bundesligi jest naprawdę zadowalająca, niepokoją jednak porażki "na szczycie" - 0:2 zarówno w meczu z Borussią Dortmund, jak i Bayernem Monachium. I nie był to zbieg okoliczności, a wyraźna różnica klas zespołów. Schalke po prostu dysponuje mniejszą siłą, niż Bayern, a nawet lokalny rywal, BVB, co może niepokoić.
Zły jest też sposób zakończenia przez piłkarzy Die Knappen piłkarskiego roku - porażką 1:3 w Pucharze Niemiec z Borussią M'Gladbach i tym samym strata szansy na obronę trofeum.

Oczekiwania piłkarskie na rok 2012


Na pewno oczekuję od Schalke dobrej gry w Lidze Europejskiej, dojście do półfinału, gra w finale byłaby czymś ekscytującym i jeśli klub będzie miał szczęście, i nie trafi po drodze na trudnych rywali, ma realne szanse, aby osiągnąć ten poziom rozgrywek. Zdobycie tego Pucharu pozostaje w strefie marzeń, nie zupełnie nierealnych, ale bardzo trudnych do spełnienia.
W Bundeslidze satysfakcjonujące będą miejsca od 1. do 4. (włącznie), bo dają one możliwość grania w Lidze Mistrzów, która gwarantuje duże emocje, grę z najlepszymi, zdobywanie doświadczenia, no i oczywiście ogromnych pieniędzy. Osobiście liczę na miejsce 2. lub 3., pozwalające grać w LM bez potrzeby kwalifikowania się. Mistrzostwo Niemiec byłoby niesamowitym, nadzwyczajnym osiągnięciem, ale raczej jest ono "zarezerwowane" dla Bayernu Monachium, który w wakacje wydał ogromne pieniądze na transfery i uzbroił się po zęby. W tabeli nie widać tej różnicy między Bawarczykami, a resztą, ale na boisku to oni dzielą i rządzą, w tym sezonie mają szansę na Mistrzostwo Niemiec oraz wygraną w Lidze Mistrzów. Dla Schalke osiągnięciem będzie wyprzedzenie Borussii Dortmund i zagranie na nosie lokalnemu rywalowi.
Liczę też na rozwijanie młodych talentów w Schalke, takich jak Lewis Holtby, czy Julian Draxler. Mam nadzieję, że ten pierwszy w końcu się przełamie i udowodni, że mimo młodego wieku może być na boisku prawdziwym liderem.

Języki obce 


Ten rok pod względem nauki języków obcych był przełomowy. Zrozumiałam, że aby nauczyć się języka, trzeba mu poświęcić dużo czasu :) Prawdziwy przełom! We wrześniu zaczęłam się też uczyć języka niemieckiego (w szkole i sama). Ucierpiał na tym trochę mój angielski, ale nie żałuję, bo niemiecki jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Dlaczego? Zaczęłam się uczyć bardzo świadomie, podjęłam tę decyzję sama [miałam do wyboru: zacząć niemiecki, albo czwarty rok "ciągnąć" francuski. Kiedyś tu o tym napiszę :) ]. Po drugie: niemiecki podoba mi się bardzo brzmieniowo. Nie jest wcale twardy, niektóre słowa można specjalnie zmiękczać (np. słowo "den" można przeczytać miękko "dejn"), a szyk zdań złożonych z czasownikami na końcu zdania nadaje mu wyjątkową melodię. Zabawne jest to, że trzeba słuchać/czytać do samego końca, aby wiedzieć, o czym jest mowa. Niemcy muszą być dobrymi słuchaczami, bo ich język zmusza ich do uważnego słuchania rozmówcy :) A ostatni i chyba najważniejszy powód to powiązanie pomiędzy językiem niemieckim, a klubem Schalke04. Dzięki mojej piłkarskiej pasji, odkryłam w sobie kolejną - językową. Chcę nauczyć się niemieckiego, aby mieć dostęp do materiałów dotyczących ulubionego klubu - artykułów, wywiadów, for internetowych. To naprawdę dobra motywacja!

Oczekiwania językowe na rok 2012


Przez cały przyszły rok chciałabym udoskonalać dwa języki - angielski i niemiecki, a ponadto zacząć uczyć się chorwackiego.
Jeśli chodzi o angielski to obecnie stoję na dobrym B2. Moje problemy z tym opisałam w poprzednim poście, chciałabym przede wszystkim poprawić rozumienie ze słuchu i czytanie. Po prostu, chciałabym w tym angielskim czuć się coraz bardziej swobodnie, używać go bez stresu. W tym celu muszę oglądać angielską telewizję i filmy, czytać gazety, używać po prostu tego języka jak najczęściej.
Z niemieckim mam pewne, konkretne plany, chciałabym w wakacje (prawdopodobnie na początku sierpnia) wybrać się na obóz językowy do Niemiec. Po niecałym roku nauki, ten pomysł wydaje mi się nieco szalony, ale lubię Niemcy i chciałabym w nich spędzić trochę czasu, zawrzeć nowe znajomości. Poza tym jest to dobra motywacja do nauki, mam datę w kalendarzu, do której chciałabym doprowadzić mój niemiecki do "stanu używalności". To jest dobre wyrażenie, zależy mi, żeby po niemiecku się dogadać, żeby móc go aktywnie użyć, porozmawiać. Wiem, że po roku nauki mój język nie będzie wyszukany, na pewno będę robić wiele błędów, będzie mi brakowało słówek, będę czuła się tępa, skrępowana, nie o wszystkim sobie pogadam. Ale chcę zrobić jak najwięcej, żeby zniwelować te negatywne uczucia. Może się okazać, że znam niemiecki lepiej niż myślę, zobaczymy co się wydarzy. Chciałabym na pewno opanować przypadki, nauczyć się jakiegokolwiek czasu przeszłego [którego będę mogła używać na okrągło do opisywania czegoś, co się wydarzyło :) ] i słówka, słówka, dużo słówek. To są moje priorytety, myślę, że wystarczające do prostej komunikacji.
Chorwacki to raczej taki eksperyment, dodatek do tych dwóch języków. Wybieram się z rodzicami na wakacje na Bałkany i chciałabym po prostu umieć zrobić po chorwacku zakupy, przedstawić się, zapytać o godzinę, o drogę, o pogodę. Nie będę temu językowi poświęcała zbyt dużo czasu, już to wiem, ale może trochę dopieszczę go w weekendy i dni wolne. Chcę się przekonać, czy uda mi się zrealizować zamierzone cele w tak krótkim czasie, nie ucząc się intensywnie. Traktuję naukę chorwackiego jako poszerzanie horyzontów, pewnego rodzaju grę, zabawę, eksperyment - można to różnie nazwać :)

Życzę wszystkim determinacji w realizowaniu postanowień noworocznych. Naprawdę warto sobie postawić jakieś długoterminowe cele, z których sami siebie za rok rozliczymy :) Wesołej zabawy w sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!